Wydarzenia


Ekipa forum
Login:

Hasło:


Lucinda Hensley
AutorWiadomość
Lucinda Hensley [odnośnik]Czw 17 Mar 2022, 21:06

Lucinda "Lynn" Selwyn

Data urodzenia: 13 maja 1930 rok
Nazwisko matki: Nott
Miejsce zamieszkania: Szkocja, Kres w John o'Groats
Czystość krwi: zdrajca krwi
Status majątkowy: średniozamożna
Zawód: łamacz klątw i uroków
Wzrost: 164 cm
Waga: 53 kg
Kolor włosów: blondynka
Kolor oczu: zielone
Znaki szczególne: blizna na łopatce



Wierzyłem zawsze w światła moc,
Władnącą nad mrokami,
A przecież nieraz wiarę tę
Gorzkimi zlewam łzami.
I wstaje z morza gorzkich łez
Zjawisko wnet olbrzymie,
Nachyla ku mnie smutną twarz,
A Rozpacz mu na imię.

- Słyszysz? -zapytała jednocześnie stawiając krok w głąb jaskini. - Słyszę co? - zdezorientowana kobieta zaczęła nasłuchiwać i wytężając wzrok starała się skupić na przemieszczającej się Lynn. - Woda – odparła Lynn nie zatrzymując się ani na chwile. - No i co z tego. Przecież wodę możemy… - przerwała widząc, że blondynka unosi rękę w geście uciszenia. Nasłuchiwała chcąc wychwycić to co od kilku dni wydawało jej się być tylko własną wyobraźnią. Tym razem nie miała wątpliwości. - Uciekaj. - ton głosu Panny Nott diametralnie uległ zmianie. Nie było już w nim ciekawości i fascynacji, a dobiegający z każdej komórki jej ciała alarm. - Lynn… - druga kobieta z wahaniem zaczęła się cofać. - Co Ty mówisz? - i jeszcze jeden krok w stronę wyjścia. Wtedy ziemia pod ich stopami zatrzęsła się, a po chwili usłyszały odbijający się echem od każdej skały ryk. - Wiej! - krzyknęła Lynn w tym samym momencie zasłaniając uszy przed każdym odbitym dźwiękiem, który z podwojoną siłą wracał do niej atakując jej bębenki. Blondynka zaczęła biec w stronę wyjścia nawet nie zastanawiając się czy korytarze, które wybiera są prawidłowe. Tylko, żeby nie słyszeć…


Lynn a właściwie Lucinda Margaret Selwyn urodziła się 13 maja 1930 roku jako trzecie i ostatnie dziecko państwa Selwyn. Wychowała się w posiadłości pod pilnym okiem opiekunek, nauczycielek i ku zdziwieniu starszego rodzeństwa – rodziców. Ojciec, którego właściwie nigdy nie było w domu zaczął wcześniej wracać, matka, która jeszcze trzy lata wcześniej nie interesowała się wychowaniem syna postanowiła poświęcić choć trochę czasu córce. Oczywiście to nie było tak, że nagle wszystko rzucili bo urodziło im się kolejne dziecko. W końcu przechodzili przez to wcześniej dwa razy i nie istniał dla nich lepszy sposób wychowania dzieci niż oddanie ich w obce ręce. O ironio. Jednakże Lynn na uwagę rodziców narzekać nie mogła. Przez długi czas taktowano ją bardzo wyjątkowo. Przykładano ogromną wagę do jej etykiety, rozwoju zdolności i tych magicznych i tych całkiem normalnych. W sumie wcale by się nie zdziwiła jakby jej pierwszy krok był z książką na głowie, żeby czasem nie zaczęła się garbić. Oczywiście przyjmowała to z wdzięcznością. Kobiety, które ją wychowywały spełniły swoją rolę w stu procentach. Zdolności magiczne uaktywniły się u niej kiedy miała osiem lat i przez przypadek zatrzasnęła za sobą drzwi bez jakiegokolwiek ruchu dłonią. Przez uwagę jaką jej poświęcono oraz rozwijanie wszelkich zdolności magia zapukała do jej drzwi trochę wcześniej. I choć większą uwagę przywiązywali do wychowania najstarszej córki to ona tylko dorastała w przekonaniu, że powinna być tak samo idealna i perfekcyjna jak ona. Było to trudne zważając na fakt, że starsza siostra całkowicie odpychała od siebie młodszą. Nie rozumiała dlaczego tak jest. Może to przez to, że jako najmłodsze dziecko zabrała najwięcej uwagi rodziców czy też przez to, że zwyczajnie jako starsza siostra uważała, że nie potrzebna jest uwaga młodszej.  I niech jej będą wszyscy święci świadkami, że naprawdę próbowała zmienić jej nastawienie do własnej osoby, ale to z każdym jej powrotem do domu z Hogwartu okazywało się być bardziej niemożliwe. Odpuściła gdzieś podczas wykształcania się przekonania, że „nie wszyscy Ciebie chcą”.



Biegła ile sił w nogach. Czuła jak gorąca krew pulsuje jej w żyłach, czuła jak niewiele dzieli ją jednocześnie od wyjścia i zatrzymania się z wycieńczenia. W takich momentach wszystkie zmysły pracują na najwyższych obrotach. Słyszysz każde uderzenie, czujesz każdy wstrząs, widzisz każdy cień. - Nie dam rady. - krzyknęła biegnąca przed nią kobieta. Lynn wcale jej się nie dziwiła. Godziny zajęło im przejście tej jaskini, a teraz w ekstremalnym tempie musiały się stamtąd wydostać. - Biegnij, Lisa… biegnij! - wycharczała blondynka dławiąc się naciskającym na jej płuca powietrzem. - Już niedaleko. Obiecuje. Jak tylko zobaczysz światło. Krzyknij. Nie możemy… - koniec jej słów zlał się z rozdzierającym jaskinie rykiem bestii. Jak mogła tak bardzo się pomylić? Znowu czuła się wściekła, znowu ograniczona…


Kiedy skończyła jedenaście lat przyszedł tak długo wyczekiwany przez nią list z Hogwartu. Nie mogła się już doczekać by trafić do miejsca o którym tak wiele słyszała. Tiara Przydziału bez zastanowiła oznajmiła, że jej miejsce jest w domu Kruka. I choć w pewnym sensie nie robiło jej to różnicy to jednak odetchnęła z ulgą, kiedy nie trafiła do tego samego domu co jej siostra. Już wtedy żyła w przekonaniu, że jest jej cieniem, który powinien zostać wiernie odwzorowany. Właściwie jej rodzice nigdy tego nie powiedzieli. Bardziej przypominała ojca niż matkę, ale sama czuła to jak bardzo bliscy tego od niej oczekują. Od zawsze rodzina była dla niej bardzo ważna. W nowych miejscach bardzo szybko potrafiła się zaaklimatyzować. Uprzejma, dobrze wychowana, pełna pomysłów i ambitna. Lubiła mieć ręce pełne roboty. Przepełniona fascynacją i chęcią poznania każdej cegły Zamku. To wszystko sprawiło, że już na drugim roku dla Lynn - Hogwart nie stanowił żadnej tajemnicy. Uczyła się bardzo dobrze. Zawsze punktualna, ułożona i taka jaką chcieli widzieć ją rodzice – perfekcyjna. Wszystko jednak uległo zmianie, kiedy pewnego dnia na zajęciach z transmutacji przy rozdawaniu podręczników Lynn straciła przytomność. Od razu zaniesiono ją do skrzydła szpitalnego tam zapewniając jej jak najlepszą opiekę. Może przemęczenie, może stres, a może zwyczajnie dorastała. Przecież takie rzeczy się zdarzają. Blondynka jak gdyby nigdy nic obudziła się i razem z całym jej otoczeniem zbagatelizowała problem. Ciągle zmęczona, blada i śpiąca nie powiedziała nikomu jak pogorszyło się jej samopoczucie po tamtym omdleniu. Na następny raz nie trzeba było długo czekać. Najpierw mocny ból głowy, potem tak jakby ktoś posadził ją w pierwszym rzędzie najszybszej karuzeli świata. Na koniec ciemność. Przez wiele tygodni kończyło się to tylko eliksirami regeneracyjnymi i dużą dawką snu. Uzdrowiciele mówili, że to okres dojrzewania, że takie rzeczy mogą się po prostu dziać, a ona nie przywiązywała zbytniej uwagi do własnego stanu zdrowia. Kiedy jej się polepszało całkowicie o tym zapomniała, a kiedy znowu czuła, że odlatuje nikomu o tym nie mówiła. Nie jest osobą, która z przymrużeniem oka przyjmuje swoje słabości.

- Widzę… jesteśmy! - słowa Lisy zmotywowały blondynkę do wykrzesania z siebie siły na zrobienie jeszcze kilku dodatkowych kroków. Wypadając z jaskini chwyciła różdżkę i posyłając w stronę wejścia bombarda maxima runęła na ziemie. Wejście zaczęło się zasypywać, chmura kurzu wzniosła się i zaczęła kłębić wokół nich całkowicie pozbawiając je widoczności. Oddech, którego teraz tak bardzo potrzebowała ugrzązł jej w gardle. - Lynn? - usłyszała ciche pytanie, na które równie cicho odpowiedziała. - Ale spieprzyłyśmy sprawę – taka już była. Nawet w krytycznych momentach bardziej zależało jej na tym co mogła znaleźć w środku niż na własnej skórze.  Ryzyko zawodowe? A może czysta głupota? Jedno i drugie towarzyszyło jej od zawsze...

Rodzice już dawno zapomnieli o tym co jej się przydarzyło. Wtedy też w Londynie jak w i w całym świecie magii zaczęło się robić dość niebezpiecznie. Wszyscy wiedzieli, że to nadchodzi, ale nie mówiło się o tym otwarcie. Teraz to wszystko wypłynęło i to z dużym hukiem odbijającym się szczególnie na rodzinach szlacheckich. Kiedy nastał czas wakacji rodzice odesłali ją daleko od tego całego zamieszania. Na początku nie była do tego nastawiona pozytywnie. W końcu wakacje to był jedyny czas, który mogła spędzić z rodziną, ale widząc, że sprawa jest poważna wyjechała. Trafiła do małego miasteczka we Francji. Tam pierwszy raz w swoim życiu spotkała Łamacza Klątw i choć sam w sobie ją przerażał to słuchając opowieści o miejscach, które zwiedził i o rzeczach, które znalazł, wciągnęła się w to bez reszty. Przynajmniej wtedy tak jej się wydawało. Piąty rok miał być dla niej początkiem pewnych wyborów. Po części już wiedziała co chce robić w życiu. Po powrocie zaczęła dużo czytać, zaczęła widzieć oczami wyobraźni siebie w tych wszystkich miejscach, siebie i adrenalinę płynącą w żyłach, której tak bardzo jej brakowało. Niestety przez długi czas było to dla niej marzenie nie do spełnienia. W głowie nadal miała widok siebie jako idealnego odwzorowania własnej siostry, a przecież jej siostra w życiu nie chciałaby tułać się po świecie i szukać skarbów. Ona wolała spędzać czas na salonach w otoczeniu innych panien i czekać aż ojciec przywiezie jej kandydata na męża. I w jej przekonaniu nikt nie patrzyłby na jej zachcianki bycia inną, nietypową. Czas mijał, jej rodzeństwo skończyło szkołę i choć pełno było w niej od kuzynów i dalekich krewnych to i tak był to dla niej koniec pewnego okresu. Rozpoczął się za to nowy. Czas, w którym musiała dać z siebie wszystko. Chciała w pewien sposób uciec od przeświadczenia, że bycie szlachcianką to tylko i wyłącznie piękny wygląd, dobre wykształcenie i nierobienie kompletnie nic. Skończyła szkołę. Pomimo przeciwności jakie stanęły na jej drodze uzyskała jeden z najwyższych wyników w szkole. Po Hogwarcie wróciła na pewien czas do domu by zastanowić się co robić dalej. Zaczęła reprezentować swoją rodzinę, organizować bale, zwiedzać kraje, których nigdy nie widziała. Beztroskie życie poprawiło jej samopoczucie. Dużo wypoczywała, nie przemęczała się i zdrowo odżywiała. Na jakiś zniknęły omdlenia i ciężar jaki odczuwała. Wiedziała, że ojciec już szukał dla niej kogoś odpowiedniego. Nie sprzeciwiała się. W jej życiu zaczęli się pojawiać różni Panowie. Lynn jak na szlachciankę przystało każdego oczarowywała swoją obecnością chcąc przy tym jednak pokazać prawdziwą siebie. Aranżowane małżeństwa były normalne w ich środowisku. Jej rodzice także przez to przechodzili. Dla niej trudne w tym wszystkim było do zaakceptowania tylko to, że dana osoba mogłaby jej wcześniej nie poznać. Chyba nie zniosłaby faktu iż ktoś jest nią rozczarowany. Przez dłuższy czas spotykała się z jednym z Prewettów, który zajmował się opieką nad smokami. Po prawie roku wspólnego spotykania się mężczyzna był zmuszony wyjechać wraz z innymi łowcami i opiekunami smoków na ekspedycję. Ślad po nich zaginął. Po paru miesiącach odnaleziono ich ciała gdzieś wysoko w górach. Lynn bardzo to przeżyła. Nie można było powiedzieć, że go kochała, ale przyzwyczaiła się do jego obecności i potrafiła sobie wyobrazić, że spędza z nim resztę życia. Po śmierci Prewetta ojciec zapoznał ją z kolejnym młodym mężczyzną chcącym ją poślubić. Miała nadzieje, że nie będzie musiała czekać kolejnego roku na ślub. W głębi duszy chciała mieć już to z głowy. Do końca nie jest pewna co sprawiło, że do niego nie doszło. Ojciec jej zawsze powtarzał: 'pięknem przymierza jest to, że tworzone jest naturalnie'. Choć prawdopodobnie wszyscy dobrze wiedzieli, że Selwyni zawsze szukają najlepszych okazji. Przez ten czas żyła z przekonaniem, że czegoś jej w życiu brakuje. Wtedy zdecydowała się spróbować zawalczyć o własne życie. Przypomniała sobie o opowieściach, o tym jak wiele ją omija. Jedyne przecież co musiała zrobić to powiedzieć swoim rodzicom...

Kurz zaczął opadać na ziemię. Echo uderzających kamieni ciągle rozbrzmiewało jej w uszach. Tak jak myśl, że właściwie w tym momencie nie ma nic. Tak właśnie wygląda życie łamacza klątw. Jedni znajdują sobie ciepłą posadkę w Banku Gringotta, a inni tułają się po świecie szukając czegoś co nacieszy nie tylko wzrok, a przede wszystkim własne dawno nie łechtane ego. Podniosła się z ziemi i ręką przejechała po twarzy by pozbyć się drobinek kamyków tkwiących w rzęsach. - Co teraz? - zapytała Lisa. Dobre pytanie, ale zdecydowanie zły czas. Lynn nie odpowiedziała. - Wiesz, że musimy to zgłosić. - dodała kobieta patrząc ciągle wyczekująco na blondynkę. - Lynn nie powinnyśmy były w ogóle tam wchodzić, a teraz, kiedy on się dowie… - wystarczyło jedno, dwuliterowe słowo by kobieta przeniosła wzrok na towarzyszkę. Musiało być w tym spojrzeniu tyle emocji, że Lisa ucichła.

Nie było jej łatwo. To co chciała robić w życiu było zwykle przeznaczone dla mężczyzn. Zdrowych, ambitnych, silnych i nie mających nic do stracenia. Ona ani nie była mężczyzną, ani nie była w pełni zdrowa. Dobrze wiedziała, że rodzice nigdy nie będą patrzeć przychylnie na to czym chce się zajmować. Nawet gdyby chciała to przed nimi ukryć… to trwałoby tylko chwile, bo choć w kłamstwach byli mistrzami to równie łatwo było im się w nich zakopać.  A czego oczy nie widzą tego sercu nie żal. Zaczęła od tego co naprawdę ją w życiu cieszy i co naprawdę chciałaby robić. Wywołało to duży zamęt i sporo kłótni. Wtedy jak na dobrą córkę przystało - powinna odpuścić. Nie zrobiła tego. Ojciec patrzący na nią z dezaprobatą, matka obawiająca się najgorszego. W tamtym momencie miała wrażenie, że jest najgorszym rozczarowaniem rodu, a przecież jedyne czego chciała to móc robić to na czym jej zależy. Zapewnienia, że nigdy nie zrobiłaby nic co przyniosłoby wstyd rodzinie nie pomagały. To trwało dniami. Ojciec wymuszający na niej posłuszeństwo, ona ulegająca by rano zacząć od nowa. Dość ich kłótni miała matka, która choć sama tego nie popierała postanowiła ją wysłuchać. Lynn starała się to przedstawić w jak najbardziej szlachetny sposób. Opowiadała o tym jak o przygodzie, o czymś co by nie zaszkodziło rodzinie, a tylko przedstawiło ją w dość specyficznej formie. Zgodnej, aprobującej wybory własnych dzieci. W końcu nadal miała zamiar być szlachcianką. Może nie dosłownie tak idealną jak jej siostra, ale przecież nikt nawet na Lynn nie patrzył. Wystarczyło, że jej siostra pojawiała się w towarzystwie. Opowiadała o tym jako o hobby, o czymś na chwile i tylko przelotnie. Nie wiedziała co przekonało jej ojca. Czy to matka, która postanowiła pomóc córce czy może fakt, że Lynn polowałaby na bardzo cenne artefakty tym samym przynosząc rodzinie nie tylko zaszczyt, a także pieniądze. Pozwolili jej na to. Najpierw tylko na chwile, ale widząc, że przynosi to nie tylko radość, ale także zysk zostawili to w spokoju. To wszystko nie udałoby się jej gdyby nie pewna osoba, która wkręciła ją w to wszystko. Odżyła. Zaczęła inaczej patrzeć na swoje życie nie musząc ukrywać tego przed swoją rodziną, ani przed nikim innym. Wszystko co robiła, robiła także z myślą o rodzinie. W końcu ta zawsze była i zawsze będzie dla niej najwyższą wartością. Długi czas zajęła jej nauka. Dopiero, kiedy nauczyła się wszystkich potrzebnych zaklęć, przeszła wszystkie możliwe kursy i sprawdzające jej zdolności egzaminy mogła zacząć swoją przygodę z łamaniem klątw i poszukiwaniem artefaktów. I choć to wszystko było dla niej prawdziwym spełnieniem marzeń to był moment, w którym miała ochotę się poddać. Wrócić do domu i zająć się tym czym powinna. Łączyło się to także z powracającym do niej złym samopoczuciem. Była ciągle blada, zmęczona, a każdy wysiłek powodował, że miała ochotę na tydzień położyć się do łóżka. Nie byłaby sobą gdyby nie zaczęła tego bagatelizować. Eliksiry regenerujące i wzmacniające - tak to właśnie nimi miała zamiar się leczyć. Wtedy jej pomógł, a przynajmniej tak myślała. Był o siedem lat starszy, miał żonę, dzieci, pracę, ambicje i pasję. Wszystkim operował. Nawet łamacze klątw mają kogoś nad sobą. Na początku zaczęło się całkiem niewinnie. Pokazał jej jak wielki pokład siły w sobie nosi i wcale nie była to tylko siła fizyczna. Kiedy czuła się źle dostarczał jej eliksiry (jak dla każdego Burke'a alchemiczne składniki nie były problemem). Jej samopoczucie poprawiało się i dziewczyna zaczynała znowu funkcjonować. Podobało jej się jak szybko potrafi obudzić w niej motywacje, zmienić krew w jej żyłach w ogień. Szybko okazało się być jasne, że dla niej to było coś o wiele więcej. Przez bardzo długi czas myślała, że dla niego też, ale jak to już w życiu bywa mądra dziewczyna okazała się być bardzo głupiutka. Dowiedziała się, że ma żonę, a ona była tylko odskocznią i zmianą w rodzinnym życiu. Nie mogła sobie na to pozwolić, bo to przyniosłoby wstyd jej rodzinie. Miała szczęście, że dowiedziała się o tym w porę. Chciała jakiejś deklaracji, tego, że to wszystko nie jest tylko jej wyobrażeniem, a on czuje to samo. I choć pluje sobie w twarz to cieszy się, że nie zrobiła czegoś bardziej głupiego. Panna na wydaniu z żonatym mężczyzną? Nie przeżyłaby tego. Jej rodzina by tego nie przeżyła. Odcięła się od niego. Na pewien czas odcięła się też od bycia łamaczem. Kiedy to zrobiła wszystkie objawy wróciły. Zmęczenie, omdlenia, okropne samopoczucie zmusiły ją do odwiedzenia Uzdrowiciela. Badania, które jej przeprowadzili potwierdziły, że dziewczyna choruje na śmiertelną bladość, która nigdy wcześniej nie została zdiagnozowana ponieważ nigdy nie badano jej pod tym kątem. To wszystko zaczęło przypominać bardzo poplątaną pętlę sprężenia zwrotnego. Im bardziej chciała zacząć normalnie żyć tym gorzej jej życie wyglądało.

Lucinda odwróciła się na pięcie i zaczęła iść. - A Ty gdzie? - krzyknęła przyjaciółka lekko zdezorientowana. Blondynka zatrzymała się i wyciągnęła różdżkę z cholewki buta. - Do Londynu – odparła jakby właśnie zaczął jej się wyczekiwany urlop i nic więcej nie miałaby tutaj do roboty. - Do Londynu? - powtórzyła za nią Lisa. - Czy Ty zwariowałaś… przecież Ci mówię, że musimy.. - Lynn uśmiechnęła się tym samym przerywając kobiecie wypowiedź. - Więc zrób to. Znasz całą historię. Nie jestem Ci do niczego potrzebna – powiedziała chcąc jak najszybciej się stąd teleportować. Przed przybyciem kogokolwiek. Uciekała? Tak. Czy potrafiła się do tego przed sobą przyznać? Nigdy w życiu.






Patronus: Patronus czarownicy przyjmuje postać puszczyka uralskiego, który jest odmianą sowy. Często zastanawia się dlaczego akurat to zwierze przyjęło kształt jej patronusa. Wspomnienie jakie przywołuje podczas wypowiadania zaklęcia to wyprawa w góry na którą zabrał ją ojciec. Rzadko miewała okazję widzieć swojego ojca, a już na pewno w sytuacjach tak mało oficjalnych. W głowie ma ciągle wspomnienie wysokości, bezkresu i wolności. Zwierze może w pewien sposób odzwierciedlać także ją samą. Zewnętrznie jak i wewnętrznie.


Statystyki i biegłości
StatystykaWartośćBonus
OPCM: 40 +1 (różdżka)
Zaklęcia i uroki: 27 +4 (różdżka)
Czarna Magia: 0 Brak
Uzdrawianie: 0 Brak
Transmutacja: 0 Brak
Alchemia: 0 Brak
Sprawność: 2 Brak
Zwinność: 8 Brak
JęzykWartośćWydane punkty
Język ojczysty: angielski II0
Język obcy: francuskiI1
Język obcy: łacinaI1
Biegłości podstawoweWartośćWydane punkty
Starożytne RunyIII25
KłamstwoI2
SpostrzegawczośćII10
SkradanieII10
Historia MagiiI2
ONMSI2
PerswazjaI2
ZielarstwoI2
AstronomiaI2
AnatomiaI2
NumerologiaI2
GeomancjaII8
Biegłości specjalneWartośćWydane punkty
Savoir-vivreII0
Wytrzymałość psychicznaI5
Biegłości fabularneWartośćWydane punkty
Zakon Feniksa II12
Rozpoznawalność (list gończy)II0
Sztuka i rzemiosłoWartośćWydane punkty
Malarstwo (wiedza)I0,5
Muzyka (instrument - fortepian)II7
Muzyka (instrument - klarnet)I0,5
Muzyka (wiedza)I0,5
Literatura (wiedza)I0,5
AktywnośćWartośćWydane punkty
Taniec balowyII7
JeździectwoI0,5
PływanieI0,5
GenetykaWartośćWydane punkty
brak-0
Reszta: 0,5
[bylobrzydkobedzieladnie]
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Panna
Myśl, cytat : Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony
Genetyka1 : Czarodziej
Lucinda Hensley MaPFNWM
przedmioty
szata
amulet
profil
ekwipunek
Nieaktywni neutralni
Nieaktywni neutralni
https://www.morsmordre.net/t86-wzor-karty-postaci https://www.morsmordre.net/ https://morsmordre.net https://i.imgur.com/Mo1LfxP.png https://morsmordre.net https://morsmordre.net
Lucinda Hensley
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach